poniedziałek, 28 stycznia 2013

Ostatnie dni błogosławionego stanu...

'Czekanie sprawia ból. Za­pomnienie sprawia ból. Lecz nie móc podjąć żadnej  de­cyzji jest najdotkliwszym cierpieniem. '  
Jakie to mądre...a jakie życiowe....teraz właśnie jestem na tym etapie....czekania i powolnego zapominania.
.......................................................................................................
 Piątek 13 okazał się najgorszym dniem mojego-naszego-życia.Był to dzień w którym odebrano nam nadzieje na to że będziemy rodzicami. Niestety badanie USG i nie znalezienie bijącego serduszka nie oznaczało że jest już po wszystkim, to był dopiero początek końca... 
Kolejna wizyta w szpitalu umówiona na tydzień później. Nie pamiętam szczegółów tego co się działo w tygodniu między pierwszym a drugim badaniem....do pracy oczywiście nie poszłam bo w sumie która kobieta była by zdolna pracować gdy wie że jej dziecko nie żyje ...Poprosiłam mojego męża żeby ze mną został- i został. Ostatnią rzeczą jaką chciałam to być sama w domu z tym całym ciężarem.. Każda reklama z dziećmi, dzieci w filmie, w gazecie- wywoływały u mnie ataki płaczu...a ze mną płakał mąż. Boże jak mi go było szkoda...biedak nie wiedział co ma ze sobą zrobić...a także widziałam jego bezsilność bo nie wiedział jak mi może pomóc. Kilka razy przyłapałam go na płaczu....czasami po prostu jechał do kolegi się wypłakać ..nic nie mówiłam  bo wiedziałam że on też cierpi i też musi jakoś odreagować. 
Niespodziewanie 17 Lipca zaczęłam krwawić....czyli koniec złudzeń....z każdą wypływającą ze mnie kroplą odchodziła ode mnie kropla nadziei na to że lekarze się pomylili....
Nadszedł dzień kolejnego badania. Byłam przygotowana na to że diagnoza zostanie potwierdzona, że jednak nic z tego ale w głębi duszy modliłam się żeby pokazało się serduszko..proszę..tak długo na to czekaliśmy...tylko chcę zobaczyć serduszko... z drugiej jednak strony tez chciałam żeby wszytko samo się oczyściło- że pani doktor powie że już po...że mogę zamknąć ten jakże bolesny dla nas rozdział pod nazwą ciąża- a zacząć kolejny pod nazwą starania...jakie to moje myślenie było pogmatwane. Wiec stawiam się w szpitalu 23 Lipca...ten sam odział....ta sama poczekalnia....ten sam pokój a aparaturą. Kładę się na tej samej kozetce..najpierw usg brzuszne, potem wewnętrzne....i to irytujące czekanie!!!! No i wiadomości...w sumie nie wiem co było gorsze...to że jednak nie ma serduszka...czy to że krwawienie nie przyniosło oczekiwanych rezultatów gdyż moja 'ciąża' nadal jest w tym samym miejscu, czy to że worek płodowy podwoił swoją objętość?!?! Że co?? jak to urósł??a dziecko?? co z moim dzieckiem??....Niestety dziecko nie urosło...3mm jak były tak są... Niestety szpital ma takie procedury że jak worek płodowy urósł to nie mogę mieć zabiegu bo jednak coś urosło....kolejny tydzień czekania....teraz się zastanawiam jak ja przetrzymałam to ciągłe czekanie wiedząc że w brzuchu nic się nie rozwija. Jak teraz czytam moje posty z portalu na którym się zapisałam to zastanawiam się skąd u mnie było tyle pozytywnej energii tyle samozaparcia, że następnym razem na pewno się uda! że przetrwam to i wyjdę silniejsza....
Kolejny tydzień mija a ja cały czas krwawię...czasami to chlustało tak że myślałam że teraz na pewno wyszło ze mnie moje maleństwo....ale to była tylko krew...
30 Lipca i kolejne USG...boju ile to jeszcze będzie trwało??!! to już powinien być 13 tydzień, powinnam mieć USG określające dokładną datę porodu... powinniśmy na nie pójść razem, trzymać się za ręce i płakać po zobaczeniu małych stópek na ekranie...potem pokazywać wszystkim zdjęcie z USG i cieszyć się z tego jakie to piękne będziemy mieli dziecko....lecz nic takiego nie będzie....nie będzie.....
Deja vu...poczekania....sala....skan....już w sumie bez większych emocji....po porostu chciałam mieć to jak najszybciej za sobą.....tym razem obyło się bez większych niespodzianek- dziecka nie ma i nie będzie....teraz trzeba tylko poronić i będzie z głowy....tak, tak to wtedy zabrzmiało w moich uszach. Dla nich to była tylko kolejna kobieta do poronienia a dla mnie była to osobista tragedia.....na 'szczęście' (jak można to nazwać szczęściem) miałam wybór- czekanie na naturalne poronienie, wywołane tabletkami w szpitalu czy zabieg....Jak dla mnie wybór był prosty....tabletki. Po  3 tygodniowym krwawieniu nie liczyłam na naturalne poronienie, a zabiegu nie chciałam gdyż po nim musi być abstynencja od starań a tego bym nie przeżyła....Wiec poronienie w szpitalu umówione na dzień przed moimi urodzinami.....nie takiego prezentu się spodziewałam i nikomu takiego prezentu nie życzę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz