środa, 30 stycznia 2013

Mój aniołek.

No i nadszedł ten dzień- godzina 11 dzień przed moimi urodzinami a ja idę do szpitala na wywołanie poronienia...jakoś się trzymałam dopóki nie weszłam na oddział. Dopiero wtedy dotarło do mnie co za chwile się stanie... nie będzie już odwrotu- nie będzie już ciąży.
Dostałam pokój jednoosobowy z własną łazienka- chociaż tyle z tego wszystkiego. Pielęgniarki starały się być bardzo miłe i delikatne. Z góry opowiedziały mi jak to będzie wyglądać- nie brzmiało to tak strasznie jak myślałam. No to już nie ma odwrotu. Kładę się, włożono mi kilka tabletek na wywołanie skurczów i godzina leżenia plackiem. Po około 45 minutach zaczęło się....najpierw bóle jak podczas okresu....z biegiem czasu stawały się one coraz silniejsze i silniejsze. Dostałam leki przeciwbólowe, lecz niewiele one dały. Skurcze się nasilały.... Śmiałam się że już mniej więcej wiem przez co przechodzą rodzące kobiety...tylko że u mnie nie będzie szczęśliwego zakończenia...nie tym razem...
Po kilku godzinach ból był nie do wytrzymania. Nie dało się leżeć, siedzieć, chodzić... ulgę przynosiło kucanie...do tej pory jestem wdzięczna pielęgniarką co siedziały i masowały mi plecy- co bardzo pomagało w bólu... Nie odstępowały mnie na krok.... pocieszały....i same zwierzały się z tego że straciły ciąże.......
Ból osiągnął apogeum ale jakby wstąpił we mnie wewnętrzny spokój.....czyżby już po wszystkim czy może nowe leki przeciwbólowe zaczęły działać?? wstałam z łóżka i....bam.....wypadło coś ze mnie....wiedziałam że to było to...że to było moje maleństwo...w tym samym momencie bóle praktycznie zniknęły... Pielęgniarki musiały zbadać TO żeby mieć pewność że wszystko wyszło, żeby nie doszło do zakażenia....
tak....wszytko....w tym momencie zakończył sie pewien rozdział w moim życiu....ten tak jakże długo wyczekiwany i upragniony....
Po 2 godzinach mogłam iść do domu.... wycieńczona...pusta w środku.....Mąż przyjechał po mnie do szpitala. Nie jedna pewno zapyta czemu nie był ze mną....ja nie chciałam..... widziałam jak przeżywał samą wiadomość a co dopiero jakby miał siedzieć i patrzeć na mnie....ja potrzebowałam jego wsparcia w domu bo tam dopiero odczuwa się pustkę....
No i przyjechaliśmy do domu....i co tu mówić?? co robić?? ..jeszcze prze 2 dni plamiłam i tyle..koniec.
Trzeba było zamknąć ten jakże bolesny rozdział w naszym życiu, ale nie chciałam zapomnieć bo nie o to w tym wszystkim chodzi. Moja mama wpadała na wspaniały pomysł uczczenia pamięci naszego maleństwa- kupiła mi śpiącego aniołka w Częstochowie. Stoi on teraz w honorowym miejscu w naszej sypialni. Jak patrze na niego to wiem że mój aniołek ma się dobrze- bo jest w niebie i pomaga panu Bogu utrzymywać porządek :) tak sobie to wyobrażam i jakoś łatwiej jest mi z tym żyć....

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Ostatnie dni błogosławionego stanu...

'Czekanie sprawia ból. Za­pomnienie sprawia ból. Lecz nie móc podjąć żadnej  de­cyzji jest najdotkliwszym cierpieniem. '  
Jakie to mądre...a jakie życiowe....teraz właśnie jestem na tym etapie....czekania i powolnego zapominania.
.......................................................................................................
 Piątek 13 okazał się najgorszym dniem mojego-naszego-życia.Był to dzień w którym odebrano nam nadzieje na to że będziemy rodzicami. Niestety badanie USG i nie znalezienie bijącego serduszka nie oznaczało że jest już po wszystkim, to był dopiero początek końca... 
Kolejna wizyta w szpitalu umówiona na tydzień później. Nie pamiętam szczegółów tego co się działo w tygodniu między pierwszym a drugim badaniem....do pracy oczywiście nie poszłam bo w sumie która kobieta była by zdolna pracować gdy wie że jej dziecko nie żyje ...Poprosiłam mojego męża żeby ze mną został- i został. Ostatnią rzeczą jaką chciałam to być sama w domu z tym całym ciężarem.. Każda reklama z dziećmi, dzieci w filmie, w gazecie- wywoływały u mnie ataki płaczu...a ze mną płakał mąż. Boże jak mi go było szkoda...biedak nie wiedział co ma ze sobą zrobić...a także widziałam jego bezsilność bo nie wiedział jak mi może pomóc. Kilka razy przyłapałam go na płaczu....czasami po prostu jechał do kolegi się wypłakać ..nic nie mówiłam  bo wiedziałam że on też cierpi i też musi jakoś odreagować. 
Niespodziewanie 17 Lipca zaczęłam krwawić....czyli koniec złudzeń....z każdą wypływającą ze mnie kroplą odchodziła ode mnie kropla nadziei na to że lekarze się pomylili....
Nadszedł dzień kolejnego badania. Byłam przygotowana na to że diagnoza zostanie potwierdzona, że jednak nic z tego ale w głębi duszy modliłam się żeby pokazało się serduszko..proszę..tak długo na to czekaliśmy...tylko chcę zobaczyć serduszko... z drugiej jednak strony tez chciałam żeby wszytko samo się oczyściło- że pani doktor powie że już po...że mogę zamknąć ten jakże bolesny dla nas rozdział pod nazwą ciąża- a zacząć kolejny pod nazwą starania...jakie to moje myślenie było pogmatwane. Wiec stawiam się w szpitalu 23 Lipca...ten sam odział....ta sama poczekalnia....ten sam pokój a aparaturą. Kładę się na tej samej kozetce..najpierw usg brzuszne, potem wewnętrzne....i to irytujące czekanie!!!! No i wiadomości...w sumie nie wiem co było gorsze...to że jednak nie ma serduszka...czy to że krwawienie nie przyniosło oczekiwanych rezultatów gdyż moja 'ciąża' nadal jest w tym samym miejscu, czy to że worek płodowy podwoił swoją objętość?!?! Że co?? jak to urósł??a dziecko?? co z moim dzieckiem??....Niestety dziecko nie urosło...3mm jak były tak są... Niestety szpital ma takie procedury że jak worek płodowy urósł to nie mogę mieć zabiegu bo jednak coś urosło....kolejny tydzień czekania....teraz się zastanawiam jak ja przetrzymałam to ciągłe czekanie wiedząc że w brzuchu nic się nie rozwija. Jak teraz czytam moje posty z portalu na którym się zapisałam to zastanawiam się skąd u mnie było tyle pozytywnej energii tyle samozaparcia, że następnym razem na pewno się uda! że przetrwam to i wyjdę silniejsza....
Kolejny tydzień mija a ja cały czas krwawię...czasami to chlustało tak że myślałam że teraz na pewno wyszło ze mnie moje maleństwo....ale to była tylko krew...
30 Lipca i kolejne USG...boju ile to jeszcze będzie trwało??!! to już powinien być 13 tydzień, powinnam mieć USG określające dokładną datę porodu... powinniśmy na nie pójść razem, trzymać się za ręce i płakać po zobaczeniu małych stópek na ekranie...potem pokazywać wszystkim zdjęcie z USG i cieszyć się z tego jakie to piękne będziemy mieli dziecko....lecz nic takiego nie będzie....nie będzie.....
Deja vu...poczekania....sala....skan....już w sumie bez większych emocji....po porostu chciałam mieć to jak najszybciej za sobą.....tym razem obyło się bez większych niespodzianek- dziecka nie ma i nie będzie....teraz trzeba tylko poronić i będzie z głowy....tak, tak to wtedy zabrzmiało w moich uszach. Dla nich to była tylko kolejna kobieta do poronienia a dla mnie była to osobista tragedia.....na 'szczęście' (jak można to nazwać szczęściem) miałam wybór- czekanie na naturalne poronienie, wywołane tabletkami w szpitalu czy zabieg....Jak dla mnie wybór był prosty....tabletki. Po  3 tygodniowym krwawieniu nie liczyłam na naturalne poronienie, a zabiegu nie chciałam gdyż po nim musi być abstynencja od starań a tego bym nie przeżyła....Wiec poronienie w szpitalu umówione na dzień przed moimi urodzinami.....nie takiego prezentu się spodziewałam i nikomu takiego prezentu nie życzę...

sobota, 26 stycznia 2013

Płacz płacz maleńka......

Piątek 13......dziecka nie będzie..ciąży nie będzie.....nic nie będzie..płaczę....płaczę....i czekam na lekarza.
Po jakiś 20 minutach mojej agonii ( szkoda, że dłużej nie kazali mi czekać!) doczekałam się lekarza. No nie dają mi większych szans na to że jednak będzie z tego dziecko....ale muszę wrócić za tydzień na ponowne USG bo nie dość że chcą mieć 100% pewności  to i muszą swoją opinię poprzeć dodatkowymi badaniami żeby nie było...no i do domu...
Jak na złość byłam autem. Jak można prowadzić po takich wiadomościach?jak można się skupić na jeździe kiedy zły same lecą po policzkach?? Nie chciałam jechać od razu do domu.....chyba podświadomie chciałam odciągać przekazywanie złych nowin....postanowiłam że pojadę do koleżanki która tak jak ja pracuje na nocki więc powinna być w domu. Musiałam komuś się wypłakać zanim stanę przed mężem, ale była dopiero 11 rano  i koleżanka nie dobierała telefonu- pewno śpi.... i tak postanowiłam pojechać. Po 10 minutach stukałam do jej drzwi....nic...dzwonię.....nic. Już wsiadłam do samochodu jak wybiegła z grobowym wyrazem twarzy pytając co się stało??? I to był koniec..padłam jej w objęcia rycząc niemiłosiernie.....nie musiałam mówić...ona wiedziała. Jej partner wybiegł z sypialni i tez nie pytał- usłyszałam 'O nie...Ula'....i tak stoimy w kuchni i ryczymy...
.......................................................................................................
Nie jest mi łatwo pisać o tym...nawet teraz ryczę pisząc to ale muszę kontynuować- muszę to zrobić dla siebie- jak ktoś kiedyś się zapyta o poronienia już nie będę opowiadać tylko odeślę do tego bloga...bo to jest ostatni raz kiedy rozpamiętuje to co się stało...już nie będziemy do tego wracać- czas ruszyć do przodu... leczy rany...
........................................................................................................
Jestem w drodze do domu....do domu który już nigdy nie będzie taki sam....dom w którym nie będzie jeszcze łóżeczka.....nie będzie tupotu malutkich stópek....pierwszego kroku...pierwszego mama..nie będzie.
Mąż jeszcze śpi i nie ma o niczym pojęcia. Wygląda tak niewinnie...tak bezproblemowo a ja go muszę obudzić i przekazać mu najgorszą nowinę jego życia....że nie będzie ojcem.. Kładę się i mówię że nic z tego nie będzie...płaczemy razem...nie wiem jak długo tak leżeliśmy w objęciach płacząc.........
W końcu zebraliśmy się w sobie i wstaliśmy.....no ale to jeszcze nie był koniec płaczu...to dopiero był początek....telefony do mam były najgorsze....ja w stołowym dzwonię do mojej i mówię że dziecka nie będzie....i słyszę jak mój w kuchni płacze i mówi swojej mamie że nic z tego...Konwersację pamiętam jak przez mgłę...tylko pamiętam że słyszałam jak mama płacze....jaki to musiał tez być dla niej cios...jaki to był dla mnie cios że nie dam jej tego pieszego wnuka. Tyle ona ze mną przeszła. tyle się ze mną za młodu w szpitalach przesiedziała i teraz to...ach....Po skończonej rozmowie idę do kuchni a tam mój mąż, miłość mojego życia siedzi na krzesełku i patrzy w podłogę...siadam mu na kolanie... tulę i obydwoje znowu płaczemy...tylko to możemy zrobić...tylko tak możemy sobie ulżyć w cierpieniu.

piątek, 25 stycznia 2013

Piątek 13....

No i jest Piątek. Weekend już za rogiem a pogoda nadaje się tylko do siedzenia w domu i pisania bloga ;) może w weekend nadrobię trochę...
...............................................................................................................................................
Jest początek Lipca a mnie to plamienie nie daje spokoju.....|Dzwonię do położnej i sie jej wypytuje te plamienia. Wiadomo pierwsza ciąża to człowiek panikuje nad każdym ukuciem w brzuchu. Położna ze stoickim spokojem mnie uspokajała że jak plamienie jest ciemne to znaczy że to stara krew i nie ma się czym martwić....Ufff.....no niby spokój lecz ziarnko zostało zasadzone..Po kilku dniach plamienie sie powtórzyło lecz było wielkości ziarenka grochu.niby nic ale miałam dość, tym bardziej że wszelkie objawy ciążowe ustąpiły. Na usg nie chciałam czekać gdyż w Anglii pierwsze USG jest dopiero w 12 tygodniu...
10 Lipca Zadzwoniłam na oddział który się zajmuje wczesną ciążą. Opowiedziałam co się ze mną dzieje i wybłagałam Usg. Zostałam umówiona na 13.....w Piątek.... ale nie bądźmy przesądni- jak dla mnie ten dzień zawsze był szczęśliwy! Najlepsze oceny w szkole zawsze wpadały w Piątek 13 najlepsze imprezy tez to czemu tym razem ma być inaczej?!
No nadszedł ten wyczekiwany Piątek 13....USG na godzinę 9 rano  bodajże było...Pełny pęcherz obowiązkowy ;) No i poszłam jak na ogłoszenie wyroku ale w głębi liczyłam na to że zobaczę bijące serduszko....
W poczekalni siedziałam chyba z 2 godziny.....nie było to najprzyjemniejsze doświadczenie zwłaszcza że pełny pęcherz dawał się we znaki.... aż normalnie się popłakałam. Ciągle obserwowałam tylko szczęśliwe pary wychodzące z pokoju gdzie znajdowała se aparatura USG....no i w końcu nadeszła moja kolej......
Kładę się na kozetce podwijam bluzkę i czekam......czekam......czekam.....boże to czekanie potrafi wykończyć człowieka- sekunda to minuta...minuta to godzina....Ja sobie tylko powtarzałam- będzie dobrze będzie dobrze....lecz nie było.
 Pani zapytała który to tydzień- no ja na to że 10. No musimy zrobić usg wewnętrzne bo ona nic wie widzi...Że co?? jak to nic nie widzi w 10 tygodniu????
Poszłam do ubikacji i się poryczałam .. już wiedziałam że nic z tego.....Jednak usg musiało być zrobione. No po kolejnych kilku minutach pani powiedziała że niestety nie widzi serduszka a zarodek ma 3mm. Jak to 3 mm??? Przecież 3mm to on miał 4 tygodnie temu!!! teraz to powinien mieć 3 cm!! Zaczęłam płakać....nie...to nie może być prawda!!! jak to dziecka nie będzie?? tyle lat się staraliśmy i  dziecka nie będzie?? Kazałam sobie pokazać obraz w USG....no 3mm jak kiedyś....tylko w około worka płodowego już były takie jakby bąbelki mydlane- pierwszy objaw poronienia....Ubrałam sie...w sumie nawet nie pamiętam jak....wszytko jak przez mgłę  Zostałam zaprowadzona do osobnego pokoju żeby tam poczekać na pielęgniarkę.... Siedziałam tam i nie umiałam się uspokoić....nie umiałam przestać płakać..... jak podeszłam do lusterka żeby wytrzeć tusz to zobaczyłam siebie- ten obraz mam w pamięci do tej pory- zapłakana, opuchnięta, bez nadziei na lepsze jutro,bez dziecka....

czwartek, 24 stycznia 2013

Czerwiec '12 i II kreski!!!

Witajcie. Już mi dzisiaj troszkę lepiej więc mogę kontynuować moją historię.
.................................................................
Jest Piątek 01 Czerwca 2012 roku. Śmieszne jak człowiek zapamiętuje niektóre daty....Równo miesiąc od ostatniego okresu. Mam kilka typowo okresowych objawów- ból brzucha, nabrzmiałe piersi...tylko cera jakaś taka ładna? hmmm. Nie mam cierpliwości na czekanie czy okres przyjdzie czy nie przyjdzie..testujemy.
Tyle co ja się testów narobiłam przy moich nieregularnych okresach to mogłabym nieć za to niezłej jakości buty ;) dlatego przeżuciłam się na te najzwyklejsze testy z supermarketu bo są nawet o połowę tańsze. No w końcu jak ma być jedna kreska to tylko kilka zł wywalę do kosza a nie kilkadziesiąt.
Pobudka....siku do kubeczka....zamaczam test i czekam......na początku nic......już się załamałam. Test zostawiłam i poszłam do kuchni zaprażyć herbaty. Po 5 minutach wracam i.....jest!!! znaczy się- są- dwie kreski!!! Matulu z tego wszystkiego się poryczałam!! Męża nie było w domu więc ekspresowo sie ubrałam i do apteki to test z prawdziwego zdarzenia- elektroniczny co pokazuje ile tygodni od zapłodnienia. Z trzęsącymi się rękoma płaciłam za ten test...tak długo wyczekiwany... Boju dobrze, że do apteki mam tylko 3 min na piechotę. z powrotem do domu i jeszcze jeden test. Momentalnie pokazał ciąże, a po 3 minutach był piękny gruby napis-2-3 tygodnie od zapłodnienia! Termin  6 Lutego 2013 Roku :D Te uczucie przepełniające twoje ciało jest nieziemskie-  jestem w ciąży- rozwija się we mnie nowe życie- będziemy rodzicami!!!
Ach co to był za dzień!! Mąż wrócił....z wielkim rogalem na twarzy wręczam mu test a on do mnie z tekstem-' a co to jest'. Myślałam że padnę ;) no ale cóż, ma chłop prawo nie wiedzieć jak wygląda test ciążowy hihi. No jak go już uświadomiłam co to jest i co sie we mnie rozwija radości nie było końca.
No na następny dzień moi rodzice przyjeżdżali do nas w odwiedziny. Ale mieli niespodziankę! I na dodatek to były urodziny mojej mamy więc możecie sobie wyobrazić tą wszechobecną radość! Całą noc było świętowanie i myślenie o tym jak to będzie fajnie.
Tydzień z rodzicami należał do bardzo udanych- dużo wycieczek, grillowania i rozmyślania o tym kiedy sie urodzi gdzie będzie łóżeczko, gdzie chrzciny..ach błogi czas....
Nastał 8 czerwca i z rodzicami lecieliśmy na urlop do Polski. Oczywiście wizyta u ginekologa była juz zaklepana :D
Stawiam się w gabinecie. Lekarz z nie urywanym zdziwieniem zareagował na to że leczenie przyniosło natychmiastowy skutek. No to robimy USG....jest pęcherzyk w jak najlepszym miejscu, jest zarodek 3 mm. Serduszka jeszcze nie widać bo to troszkę za wcześnie. Według wymiarów termin 15 Lutego- też dobrze :D
Z zaleceniami zażywania witamin wróciłam do domu :) ach ten czas powiadania wszystkich chwalenia sie zdjęciem.... Szwagierka dała mi swoje ciążowe rzeczy co by mnie nic nie gniotło w brzuch, teściowa rozpieszczała jedzeniem....tylko tych objawów typowo ciążowych trochę mało, ale ponoć mdłości przychodzą troszkę późnej.
Chodziłam, głaskałam sie po brzuchu....i wypełniałam kalendarz ciąży- taką specjalną książeczkę z księgarni gdzie każdy tydzień jest opisany osobno. Było tam miejsce na zdjęcia z usg zdjęcia brzuszka...no i jak to ciężarna kobieta- skrupulatnie to wypełniałam myśląc o tym że kiedyś dam to mojej córce w prezencie.
Urlop w pl dobiegał końca a mnie zaczynały doskwierać nudności- i się z tego cieszyłam bo wiedziałam że tak ma być :D Po urlopie obwieściłam w pracy ciążę- były gratulacje i uściski.
Po kolejnym 1,5 tyg nudności ustąpiły co mnie zaczęło martwić....jak to? tak szybko?? poza tym te plamienie ....takie ciemnobrązowe... nie za duże bo wielkości śliwki ale jednak....czy coś jest nie tak???

środa, 23 stycznia 2013

Litości.......

Witam z powrotem. Miałam w planach kontynuować ostatni post ale jak to bywa życie zweryfikowalo moje plany. Napisze o braku taktu niektórych osób co do kobiet po poronieniu.
........................................................
Byłam wczoraj u koleżanki która pracuje w tej samej firmie co ja. Oby dwie robimy ten sam kurs biurowy, w ktorym jest wymagana praca w domu nad zadanymi tematami czyli jak w normalnej szkole. Z ciekawości zapytałam sie na jakim etapie jest- bo ja już kończę ( ostateczna data zaliczenia kursu 20 lutego). Okazało sie ze ona ledwo zakończyła pierwsze zadanie. No a na to ze ja już kończę skwitowala -' no bo jak sie nie ma dzieci i sie tylko siedzi w domu to ma sie czas robić te zadania.' Bo ona ma 2 dzieci i nie ma czasu.
Normalnie jakbym miała szklankę w ręce to by była już na podłodze.... w ogole zero jakigokolwiek zastanowienia sie ze ona mowi do kobiety co w przeciagu 6 mcy stracila dwie ciaze. Ona chyba nawet nie zdaje sobie sprawy ile bym oddała zeby nie mieć tyle wolnego czasu!!! Zeby nie moc robić tych zadań w takim tempie, tylko wolałabym siedzieć i zmieniać pieluchy......

Inna sytuacja była w szpitalu zaraz po usg stwierdzajacym utratę pierwszej ciąży. Co mi mloda pani pielegniarka powiedziała? Ze 1 na 4 ciążę kończy sie poronieniem. I tak,,,,po prostu to powiedziała...... Kobiecie co starała sie 2 lata!! I jak tu sie nie załamac?? Jak tu nie popaść w depresję?.

Najgorsze co mozna powiedzieć kobiecie po poronieniu to: jesteś młoda...masz czas. Ze co??? To ze mam te dwadzieścia kilka lat nie oznacza ze mam czasu a czasu! Mi tez bije zegar biologiczny i tym bardziej ze właśnie straciłam dziecko które już zdążyłam Pokochac. Ludzie trochę  taktu!!
Albo ze zróbcie sobie przerwę w staraniach....kilka miesiący.... 2 lata próbowałam zajść w ciaze no to co mi zaszkodzi jeszcze poczekać tak??
Jeszcze lepszy Jest tekst typu ;nie myślcie  o tym. Jak wyluzujesz to zajdziesz!? Błagam....litości!!! Kobieta która sie stara zajść w ciążę, a zwłaszcza ta co straciła ciążę o niczym innym nie myśli. Zobaczenie tych upragnionych 2 kresek na teście ciazowym przesłania cały świat i nie da sie myslec o czymś innym! A takie gadanie jeszcze pogarsza i tak już nie ciekawa sytuacje...

Ja miałam doczynienia z każdym wymienionym komentarzem i apeluje: jest to najgorsze co mozna powiedzieć.
O wiele lepsze jest przytulenie i wysłuchanie. Kawa, ciastko i dobre towarzystwo to najlepsza terapia..

wtorek, 22 stycznia 2013

Nowy miesiąc, nowy lekarz i nowa nadzieja.

Oj ciężki dzień mam za sobą....kolejne badanie krwi dzisiaj, żeby sprawdzić czy możemy znowu zacząć się starać...ach. Głowa pełna myśli, zmartwień i gdzieś głęboko tlą się ostatnie płomyczki nadziei że w końcu będzie dobrze.....ale najpierw po kolei.
..........................................................
Nastał Marzec 2012 roku....boju toż to już nasz 2 rok starań...ale czas leci. W końcu wybraliśmy się na długo wyczekiwany urlop do Polski. Dla mnie to była jedna z ważniejszych wizyt w kraju- zmiana ginekologa i nadzieja na tą upragnioną i wyczekiwaną ciąże. Z nieukrywanym entuzjazmem ale i strachem poszłam do nowego lekarza- poleconego przez moją szwagierkę. W końcu zaszła i urodziła troje dzieci pod kontrolą tego lekarza to czemu mi ma się nie udać??
Weszłam do gabinetu pana Doktora z teczką pełną wyników i zdjęć z usg. Długa rozmowa...usg....i wyniki. Pan doktor potwierdza możliwość PCOS, lecz nie ma pełnych badań aby stwierdzić na 100%. Moja 'przyjaciółka' cysta nadal ze mną jest -2,5 cm ale pan doktor uspokoił że nie będziemy się nią zajmować bo w takich rozmiarach nie jest już zagrożeniem. Zajmiemy się moją owulacją a raczej jej brakiem. Dostałam receptę na tabletki. Pełna nadziei z papierkiem w ręku wyszłam z gabinetu a dzień stał się jakby piękniejszy.
Receptę wykupiłam od razu- co by nie zapomnieć ;) Zostało mi tylko czekanie do okresu żebym mogła zacząć moje leczenie...a tu jak na złość okres się spóźniał....Nie nie nie- ciąży jeszcze nie będzie- za dobrze by było. Po prostu po odstawieniu leków antykoncepcyjnych  przepisanych przez poprzedniego lekarza okresy znowu były co dwa miesiące.....do dupy to wszytko....
No ale w końcu- 1 Maja nadszedł ten długo wyczekiwany dzień- okres!! Matko jak ja się cieszyłam!! Tabletki poszły w ruch- 5 dni brania i czekanie czy będzie owulacja czy będzie. Nawet nie sądziłam że uda się od razu....ale ciężko pracowaliśmy ;)
2 Czerwca przylatywali do nas moi rodzice. Tak bardzo chciałam zrobić im niespodziankę i pokazać pozytywny test ciążowy...no i 1 Czerwca zrobiłam test...

niedziela, 20 stycznia 2013

Maj..Wrzesniej...tuż to już Styczeń!

Kolejny dzień mojej egzystencji.....noc bezsenna- za dużo myśli kręci  sie po głowie.
Cóż mogę zrobić....jedynie pisać i wyzbyc sie nawału emocji.
........................................................
Jest Wrzesień 2011 roku i z moimi wszystkimi wynikami  idę do lekarza. Prolaktyna wysoka, testosteron w kosmosie,okres co 2 mce,cysta... Na moje (chyba) nieszczęście trafiłam na panią doktor, która jednym słowem mnie olała- bo 6 cm cysta to jeszcze nie tragedia.. Mając jakaś tam wiedzę na temat biologi i ludzkiego ciała próbowałam walczyć o leczenie gdyż wszystkie objawy i wyniki badań wskazywały na To ze jest cos nie tak...No ale wedlug pani doktor kobiety z tymi wszystkimi objawami zachodzą przeciez w ciążę -więc bez niczego zostałam odesłała do domu.
Nie chciałam sie z tym pogodzić i poszłam jeszcze raz do mojego lekarza rodzinnego. On spojrzał na wszystkie wyniki i zdiagnozowal PCOS lecz 'on ma związane ręce'.
Postanowiłam ze będę walczyć! Testy owulacyjne stały sie moimi przyjaciółmi lecz tak samo jak testy ciazowe, wskazywały one uparcie 1 kreskę....owulacji nie było.
Z Wrzesnia zrobił sie Listopad. Kolejna wizyta u pani ginekolog i kolejne odesłanie do domu bo cysta spadła z 6 cm na 2,5 więc to już w ogóle nie mam co sie u niej pokazywać. Miałam tego dość i postanowiłam, ze lecę do Polski na leczenie.
W połowie listopada stanęłam w gabinecie polskiego ginekologa. Ten chwycił sie za głowę jak mozna byc takim ignorantem w leczeniu kobiecych dolegliwości.
1 próba leczenia- tabletki pobudzające prace jajnikow w 2 polowie cyklu- bez skutku,
2 próba leczenia- tabletki antykoncepcyjne przez 2 mce. z lekami i nowa dawka nadziei wróciłam do UK. Nastał Styczeń 2012 roku i kolejna wizyta w PL, niestety bez dobrych wieści- leczenie nr 2 nie podziałało. Załamana wróciłam do Anglii.
Resztkami sil i nadziei podjęłam decyzje o zmianie lekarza w Polsce, lecz kolejna wizyta w ojczystym kraju była dopiero w Marcu.......

Wrzesień-Maj '10

Trzeba by zacząć od początku ....od momentu kiedy postanowiliśmy że zakładamy rodzinę to znaczy odstawiam tabletki i staramy się o potomka. Był to Wrzesień 2010 roku.
Pierwsze kilka miesięcy bez stresów.... świeżo po ślubie cieszyliśmy się sobą i życiem. i tak miesiące mijały....przyszedł Maj 2011 i straciłam okres.
Boju jak ja się cieszyłam że w końcu się udało!! tak!!na 100% jestem w ciąży ! tylko był taki mały problem.....test ciążowy uparcie pokazywał 1 kreskę....kolejny też....po 5 testach zwątpiłam a okresu nie było już 1,5 mca. No i wybrałam się do lekarza. Dodam że mieszkam w UK i tutaj nie ma takiego bezproblemowego  dostępu do Ginekologów jak w PL. Wiec lekarz- pierwszego kontaktu- zlecił badania krwi. Coś było nie tak bo po tygodniu miałam kolejne badanie krwi, a po kolejnym tygodniu jeszcze jedne.....i wyszło- hormony oszalały i to nie z powodu ciąży.
Zostałam wysłana na usg- w końcu po 2 m-cach od pierwszej wizyty u lekarza. Dobrze  że pani sonograf była miła bo to co sie dowiedziałam było jak wyrok- cysta wielkości 6cm-kwalifikująca się do operacji....

Dziecko- moja droga do szczęścia.

Witam.
Do pisania tego bloga zdecydowałam się po przeczytaniu magicznej jak dla mnie książki -"Dziecko ze szkła. In-vitro moja droga do szczęścia". Temat jak dla mnie jak najbardziej na czasie.....
Jest 20 Stycznia 2013 roku. Już trzeci rok staramy się o potomstwo....mam za sobą 2 straty....Życie nieźle daje nam w kość.
Dlatego ten blog- żeby pomóc innym kobietą w przejściu tych najcięższych momentów....ale też dla mnie- jako terapia. 
Będą tu także wpisy z forum z którego dziewczyny trzymały minie na duchu w najgorszych momentach. Liczę na to że już niedługo będę mogła napisać że się udało...