piątek, 6 grudnia 2013

04:04 i 04:32 -godziny które zmieniły wszytko.

No to jesteśmy na porodowce, w pojedynczym pokoju podłączona do znieczulenia. Jest cos przed 2 nad ranem a kolejne badanie koło 04:30. Chciałam skorzystać z ostatnich chwil i troche sie zdrzemnać. Po jakiś 30 minutach znowu zaczęło mnie cos bolec ale tym razem było to bardzo nisko i takie uczucie jaby mi ktoś pięścią kręcił w środku. Z biegiem czasu to uczucie zaczęło sie nasilać mimo znieczulenia....kurcze cos tu mi nie pasuje....Polozna wyszła po cherbate, myśląc,ze czeka nas długa noc. Gdy wróciła powiedziałam jej o tych nowych bólach. Odnotowała i powiedziała,ze zobaczymy jak to sie rozwinie. Minęło kolejne pól godziny i te bóle stawały sie powoli nie do zniesienia- a ja miałam przecież znieczulenie! O co tu w koncu chodzi!? Położna widząc,ze sytuacja ulega zmanie stwierdziła,ze mimo iż jest dopiero 3 nad ranem ona mnie zbada i zobaczy ile jest tego rozwarcia. Chwila napięcia...nagle położna zrobiła minę jakby zobaczyła ducha i z wielkim zaskoczeniem stwierdziła ze mam juz pełne rozwarcie a ona juz czuje główkę! Matko juz! Tak szybko! Aaaa! Nagle zrobiło sie zamieszanie, gdyż moje malenstwo samo wychodziło na ten swiat a nikt z personelu- w sumie łącznie ze mną- nie był na to przygotowany! W tym momencie zaczela sie najcięższa praca w moim życiu- wypychanie tej jakże małej- albo porównując gabaryty dziecka i mojej piski- ogromnej istotki na ten swiat. W trakcie jak ja ciezko pracowałam i skupiałam sie na pracy zaczął sie zamęt w pokoju- przygotowywanie narzędzi, rękawiczek, stolików, lekarze, położne i moj biedny maz stojący z boku i patrzący na to z ogromnym przerażeniem w oczach. Mnie nawet tak nie obchodziło co sie dzieje w pokoju- liczyło sie tylko to, by wypychać z siebie tą istotkę. 
   W sumie nie wiem kiedy czas mijał....w koncu nastał ten jakże ważny moment narodzin. Moment kiedy mała wyszła z brzuszka na ten jakze wielki i zimny swiat.....Moment w ktorym położyli mi to małe stworzonko na brzuchu całe w mazi i krwi był chwilą której nigdy w życiu nie zapomnę...cały ten strach który rzadzil mną, moim ciałem i moją duszą przez oststnie miesiące w jakiejs części mnie opuścił gdyż jedna mała kruszynka była juz na świecie....darła sie w nieboglosy, ja płakałam ze szczescia razem z nią a maz przecinał to co łączyło nas przez te jakże długie 9 mcy...była 04:04 narodziła sie Weronika ważąc 2500 gram.
  Po chwili euforii i szczescia zabrali mi małą z brzucha do lekarzy na sprawdzenie, a mną znowu zajęli sie inni lekarze- poszła w ruch aparatura usg i ktg zeby sprawdzić położenie drugiej Kruszynki. No i spotkało nas kolejne zaskoczenie- tym razem niezbyt miłe. W momencie gdy Werka wyszła druga kruszynka poczuła zew wolności i z pozycji główka w dół przedmieściła sie do pozycji dupką ku wyjścia- a jak wiadomo nie da rady tak urodzić. Lekarz zadecydował,ze spróbują ja obrócić ale odbędzie sie to na sali operacyjnej,zeby w razie czego mozna by szybko zrobic cięcie.Wiec znowu zapanował haos w pokoju a ja sobie tak pomyślałam- no tak jedno dziecko przyszło na swiat naturalnie a drugie bedzie urodzone przez cc to po co było probowac jak i tak bede cięta?.. No ale na dłuższe rozważania nie było czasu- bardzo szybko koło łóżka pojawił sie anestezjolog podający mi tony leków do rurki idącej do mojego kręgosłupa, inni szukali serduszka małej, jeszcze inni zawijali Weronikę a jeszcze inni szykowali męża do pójścia na sale. Leki zaczęły mi uderzać do głowy gdyż czułam sie jak naćpana- taki luz blues...bez większych emocji podawałam sie wszystkiemu co robili. No w koncu byłam gotowa jechać na sale. W trakcie transporu z sali do sali poczułam,ze mała znowu sie rusza wiec pierwsze co to zrobili na sali usg...i okazało sie ze mała znowu sie obrocila- tym razem nogami do wyjścia! Ma domiar złego w trakcie tych obrotów malutka zaplątała sie w pępowinę i nie było czasu na obracanie gdyż tętno małej spadało - trzeba było albo szybko wyciągać albo ciąć. Pozwolili mężowi w koncu wejść i usiąść z boku, koło niego postawili ten szpitalny kojec z Werką. Strasznie jest mi ciezko pisać,co wtedy czułam,bo byłam tak otumaniona lekami ze nie było u mnie jako takich emocji...za to maz wychodził z siebie bo denerwował sie nie tylko o mała ale i o mnie. Lekarz przebił wody, włożył do środka rękę chwytający mała za nogi i w ciagu dwóch parć mała została najzwyczajniej w świecie wyciągnięta ze mnie. Zauwazylam tylko,ze mała jest 'miękka' i leci poloznej przez ręce- co było jednoznaczne z tym,ze mała nie oddycha....Od razu zabrali ją na stanowisko pełne lekarzy, którzy robili wszytko,zeby przywrócić małą do żywych. Maz opowiedział mi,ze chciał podejść ale lekarze go odsunęli na bok..czyli było ciezko.... Po najdłuższej chwili mojego życia usłyszałam przepiękne kwilenie- mała żyła i miała sie dobrze! O 04:32 przyszła na świat Hania ważąc 2190 gram. 
   Dumny tatuś, dumna mamusia i dwie przepiękne dziewczynki. Jesteśmy rodziną. Od 19 listopada jesteśmy rodziną. Warto było tyle czekać..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz